Znowu szwedzki market przyszedł mi z pomocą.
Zakupiłam takie coś, najpierw dla mamy potem dla siebie.
Oprócz tego, że po postawieniu czegokolwiek pozostawia plamy
i się przykleja do tego czegoś,
niewątpliwie jest piękne i można się w tym przejrzeć.
Byleby nie dotykać niczym, bo zostawia ślady.
Nie lubię odbicia w lustrze, bo podobno przynosi pecha,
dlatego mnie tu nie znajdziecie.
Jak widać jedna z podstawek posłużyła mi za lusterko a'la chińskie.
O lustrach chińskich możecie znaleźć informacje w necie, to fenomen dotąd nie zbadany.
Niby świat zachodu ma odpowiedź na wszystko.
Talerzyk służący jako ramka, również ze szwedzkiego marketu,
przemalowany na nielubiane przeze mnie barwy.
Jednak znowu musiałam coś dodać w ulubionym błękicie.
Wszystko znowu jak we wcześniejszym poście nawiązuje do kuchennego Van Gogha.
Moje działania twórcze mają za zadanie osłabić moją kuchnię przed władaniem wody i metalu,
czyli barwy białego, niebieskiego i srebrnego.
Kto to przeczyta i się przestraszy,
że to jakieś czary, niech się wgłębi w Feng Shui,
nauki, która ma 7 tysięczne korzenie.
Mam nadzieję, że wcześniej popełnione błędy w aranżacji przestrzeni,
zadowolą mojego profesora poczynionymi remediami.
Najważniejsze, że przyczynią się do poprawy życia mojej rodziny.